Nowe życie / A new life


PL


Odmłodniałem o 40 lat w pięć dni


Jeszcze pięć dni temu byłem studwudziestoletnim, niedołężnym starcem o słabym głosie, mogącym chodzić tylko małymi, powolnymi kroczkami, widzącym i czującym świat jak przez niewidzialną zasłonę, przez którą nie mogła przebić się radość obcowania z kolorem, zapachem, smakiem i dotykiem. Dziś mam już tylko osiemdziesiąt lat. Nie tylko mam siłę poruszać się po mieszkaniu, zupełnie przytomnie rozmawiać, śmiać się i jeść z wielkim apetytem, ale przygotowałem nawet obiad dla rodziny. Za około trzy tygodnie spodziewam się być znów czterdziestokilkulatkiem. Młodym i dziarskim, pełnym energii. Historia Benjamina Buttona w przyspieszeniu, jeśli znacie ten film. Tylko u mnie na tym etapie proces odmładzania się skończy. Nie zmienię się, jak on, w chłopca, noworodka, aż do kilkukomórkowego płodu w łonie matki. Jednak proces, który przechodzę i wspomnienia ostatnich tygodni odcisną na mnie piętno, nigdy ich nie zapomnę. Na ile zmieni to moje życie, czas pokaże.


Ten wpis będzie po części sprawozdaniem z przebiegu choroby, z której wychodzę, odkleszczowego zapalenia mózgu (KZM), a po części luźnym zapisem moich wspomnień, tego co działo się ze mną duchowo i umysłowo, a co wciąż jeszcze się we mnie kołacze. Pierwszy aspekt, dokumentacyjny ma głównie służyć Waszej informacji, aby pomóc rozpoznać chorobę w razie jej wystąpienia, aby zmniejszyć ryzyko długotrwałego męczenia się bez odpowiedniego rozpoznania ze strony lekarza, jak to było u mnie. Drugi aspekt ma głównie charakter terapeutyczny dla mnie, jednak może też okazać się interesujący dla czytelnika. Zapraszam do czytania.


Narodziny Benjamina


Leżę w łóżku, na piętrze, w domku w którym spędzamy kilkudniowy urlop z rodziną i znajomymi. Mój urlop od pierwszego poranka po przyjechaniu, to gwałtownie narastające ból i zawroty głowy, mdłości i brak apetytu oraz słabość. Słabość, jakiej nie czułem chyba nigdy. Niemożność podniesienia się z łóżka. Z trudem docieram jedynie do toalety podtrzymując się ścian i oparć krzeseł po drodze. Tak jest mniej więcej trzeciego, czwartego i piątego dnia wyjazdu. Moment narodzin filmowego Benjamina Buttona. Nie jestem w stanie wetknąć w siebie jedzenia i zdecydowanie za mało piję. Jestem na skraju wyczerpania. Przed wyjazdem powrotnym przyszły jeszcze wymioty. U mnie skończyło się na jednym epizodzie, nie wszyscy mają tyle szczęścia.


Opiszę dokładniej bóle głowy, które są specyficznym i nieodzownym symptomem tej choroby. Najbardziej dotkliwe są ostre, migrenowe bóle. Odczuwałem je przede wszystkim w skroniach i okolicach uszu, ale także w obszarze czołowym a nawet w kościach jarzmowych. Bóle te zazwyczaj dawało się zwalczać ibuprofenem, choć jego działanie dość szybko stawało się niewystarczające (miałem czasem względny spokój na około dwóch do trzech godzin) i nigdy nie dawało pełnej ochrony. Pojedyncze ukłucia wciąż się przedzierały przez tę zasłonę. Przez większą część dnia i nocy byłem więc skazany na ból, jako że zalecane dawki są znacznie za niskie, by przy takim czasie działania dać ulgę na dłużej. Nie spałem, pogrążony byłem zazwyczaj w tym charakterystycznym dla chorych stanie letargu, w nie dającej wytchnienia malignie, choć nie miałem gorączki. Do tego dochodził ból, który wciąż jeszcze odczuwam każdego dnia, choć już tylko sporadycznie. Nieustanny, gniotący, rozsadzający, tępy ból przypominający nieco ból przeziębionych zatok.


Wojna na Pacyfiku


Kolejny tydzień. Leżę w innym łóżku, w tym samym stanie słabości i mdłości, lecz ostre bóle głowy są już niemal opanowane, zaczynam sypiać w nocy. Nie mógłbym czytać ani oglądać nic na smartfonie, wciąż przez większą część dnia kręci mi się w głowie, jednak teraz mogę słuchać podcastu. Nie wiem czemu tak wybrałem, wybór właściwie dokonał się samoczynnie. Dan Carlin, Hardcore History, seria „Supernova in the East”. Codziennie rano i wieczorem dostaję przeciwbólowe leki sterydowe dożylnie, leki przeciw mdłościom również dożylnie, zastrzyki przeciwzakrzepowe i kroplówkę, dodatkowo dostaję też leki przeciwbólowe doustnie. Leżę w dwuosobowym pokoju w szpitalu zakaźnym. Spędzam tu okrągły tydzień.


Słabość na razie nie mija, jednak łazienka jest blisko i jest wygodna a ja piję dużo wody, zgodnie z zaleceniem, co zmusza mnie do wstania kilka razy na dzień. Poza tym jednak leżę. Patrzę na ścianę, na swoje nogi, na drzwi lub leżę z zamkniętymi oczami i słucham o koszmarze wojny. Seria trwa wiele godzin, starcza mi słuchania na cały tydzień. Rzeczywistość przedstawiona przez prowadzącego i moje samopoczucie zlewają się w jedno. Czy to żołnierz z amerykańskich marines leży pod ostrzałem, na wpół wyczerpany z głodu, strachu i upływu krwi gdzieś na skałach jednej z tysięcy wysepek Pacyfiku, czy to moje własne wyczerpanie i słabość? Czy to ja trwam w niekończącej się chwili, w niezmiennej rzeczywistości, w której jakby kurtyna odgradzała mnie od normalnego życia, czy to doświadczenie ukrytego w bunkrze Japończyka pozbawionego szans na wygraną, umieszczonego tam jedynie, by opóźnić marsz wroga z granatem w ręku, którego użyje do samobójczego ostatniego zrywu? Głos Dana Carlina, historia japońskiego wzrostu militarnego i ekspansji imperialnej oraz II Wojny Światowej w Azji i na Pacyfiku, oraz koszmarny stan w którym się znajduję stapiają się ze sobą. Być może zlepek ten utrwalony został we mnie do końca życia.


Alicja w krainie Bosha i Beksińskiego


Jednak wizje wojny, to te bardziej przytomne momenty mojego pobytu w szpitalu. Nie wpływały one na pozostały czas. Moglibyście pomyśleć, że sobie tylko dołożyłem, że może lepiej bym zdrowiał bez tego. Ale to nie tak, że miałem potem jakieś koszmary wojenne w nocy, czy że myślałem o tym nadmiernie. Gdy słuchałem podcastu, musiałem być wystarczająco przytomny, by rozumieć, czego słucham. Trzymało mnie to właśnie bliżej świadomości i pomagało wydzierać z choroby momenty zrywów. Żeby usiąść na chwilę w bardziej podniesionej pozycji, żeby wstać, żeby wyjrzeć na dwór. Dziwniejsze rzeczy zaczynały się dziać, gdy nie słuchałem i zapadałem w głębsze stany nieświadomości. Nadal nie we śnie, nadal rejestrując w pamięci, co się dzieje, a jednocześnie nie mogąc uwolnić się od gwałtownych wizji pojawiających się pod powiekami. Nie jest to coś, co byłbym w stanie opisać, najbardziej chyba wymowny opis udało mi się już zawrzeć w tytule tego akapitu. Były więc dziesiątki i dziesiątki spadań w tunelu, w jaskini, w studni. Co ciekawe, spadaniu temu nigdy nie towarzyszył strach o upadek. Po prostu leciałem, niczym Alicja, która wpadła do króliczej nory. Były wizje niesamowitych krajobrazów, stworów, przemieniających się nieustannie jedne w drugie. Połączcie Beksińskiego, Bosha, Dalego... I zobaczycie część tego, co się tam działo. Rzeczywistość zmieniała się co chwila, a w tej chwili niewiele już z tego pamiętam. Pamiętam jednak, że wizje napływały niepowstrzymanym strumieniem, nie mogłem nic na to poradzić, musiałem obserwować. Jeśli byłem wystarczająco przytomny i miałem siłę na takie sztuczki, a wizje były akurat męczące, otworzenie oczu na mgnienie zatrzymywało je na moment czasem pozwalając zmienić je na całkiem inne. Bywało też, że obserwowałem je po prostu z zainteresowaniem, myśląc „szkoda, że na pewno nie uda mi się tego zapamiętać i uchwycić choćby częściowo”.


Ten tydzień był kluczowy dla mojego wyzdrowienia. Do szpitala przyjęli mnie bez problemu mimo, że nie miałem skierowania. Wystarczyło, że pielęgniarka zobaczyła w jakim jestem w stanie i poszła po wózek, by dowieźć mnie na salę. Już po kilku godzinach od przyjęcia, dzięki zabiegowi punkcji lędźwiowej, wiadomo było w końcu na co jestem chory. Po tygodniu, choć wciąż tak samo słaby, byłem już jednak w stabilnym stanie i pozbawiony silnego bólu pomimo odjęcia leków, dlatego zostałem wypuszczony do domu na dalszą rekonwalescencję, co przyjąłem z wielką radością. Jak na szpital, nie było źle. Opieka bardzo miła, jedzenie niezłe. Dom, to dom, z pewnością rozumiecie. Jeszcze jednak w domu czekał mnie wysiłek, na który nie byłem gotowy. Po dwóch tygodniach leżenia niemal bez ruchu jelita przestały normalnie funkcjonować. Oszczędzę Wam opisu przeżyć. Dopiero po dwóch dniach, właśnie gdy jelita zaczęły znów prawidłowo funkcjonować, nastąpił przełom. Od tej pory poczułem gwałtowny napływ sił i chęci do życia.


Na początku był kleszcz


No dobrze, ale jak się to zaczęło i jakim cudem przez pierwsze trzy tygodnie (sic!) nie zorientowałem się, na co choruję? Wiedziałem, że miałem kleszcza. I to nie jednego, a trzy lub cztery na raz! (Złapałem je przy okazji pobytu w lesie, pomimo zastosowania zwykłych repelentów.) Jednak myląca okazała się szybkość wystąpienia objawów. Wszelkie dostępne informacje w internecie mówią o objawach pojawiających się około tygodnia lub więcej po ukąszeniu przez kleszcza. U mnie objawy pojawiły się już po dwóch dniach! Nie dość tego, wiele źródeł mówi o tym, że jesteśmy bezpieczni, jeśli wyciągniemy kleszcza w ciągu doby od czasu, gdy się w nas wgryzie. Tymczasem u mnie kleszcze były usunięte poniżej dwunastu godzin. Internetowe porady były więc mocno mylące. Na początku testowałem się na grypę i covid, z wynikiem ujemnym. Obawiałem się dodatkowo boreliozy, dlatego codziennie sprawdzaliśmy, czy nie pojawia się rumień, co nie nastąpiło.


Niestety nie lepiej było z diagnozą lekarki pierwszego kontaktu, która zbagatelizowała chorobę i odesłała mnie z niczym w pierwszych dniach choroby.


W drugim tygodniu (co, uwaga, wg lekarzy jest charakterystyczne dla tej choroby), pojawiła się poprawa. Zacząłem czuć się nieco lepiej każdego dnia, aż do powrotu do niemal normalnego funkcjonowania. Wtedy też postanowiłem zmienić lekarza pierwszego kontaktu. Wizyta u nowej lekarki nie zmieniła jednak optyki. Wciąż ukąszenie przez kleszcze i objawy, opisywane w internecie jako typowe potencjalnie i dla boreliozy i KZM, nie zostały skojarzone, badania w tym kierunku nie zostały zlecone. Tymczasem w miarę mojego lepszego samopoczucia, postanowiliśmy, że możemy udać się na zaplanowane kilka dni urlopu. Resztę historii już znacie...


Szczepcie się!


Mam nadzieję, że jeśli nie zrobiliście tego do tej pory, zaszczepicie się przeciwko odkleszczowemu zapaleniu mózgu. Mam też nadzieję, że gdybyście zaobserwowali u kogoś charakterystyczne objawy, w razie czego przypomnicie sobie tę moją historię i zareagujecie dobrą radą. Jak widać lekarze wciąż nie zawsze mają wystarczającą wiedzę, czasem trzeba dopiero trafić pod opiekę odpowiednio wykwalifikowanych specjalistów. Ale przede wszystkim, warto po prostu się zaszczepić i nie ryzykować. Jeśli znacie kogoś, kto wydaje się być nieprzekonany, bądź zasłania się brakiem czasu, możecie śmiało dzielić się linkiem do mojej historii. Myślę, że taka postawa wynika jedynie z braku wiedzy o tym, jaki jest przebieg choroby. Sam pomimo zdecydowania się na szczepienie nie zdążyłem tego zrobić przez pół roku zawsze mając jakieś wyższe priorytety.


Pozdrawiam, trzymajcie się mocno i zdrowo!


Edit 30 lipca 2025: Od czasu napisania tego tekstu i podzielenia się nim z szerszym gronem, dowiedziałem się o chorobie więcej. Po pierwsze, na co nie zwróciłem wcześniej uwagi, odkleszczowe zapalenie mózgu to cięższa wersja choroby, niż odkleszczowe zapalenie opon mózgowych. Ja miałem właśnie zapalenie mózgu, dlatego poprawiłem nazwę w tekście. Po drugie, choć wiedziałem od lekarzy, że przebieg choroby nie był u mnie wyjątkowo ciężki, nie wiedziałem z czym może wiązać się ciężki przebieg. Od jednej z osób, które odpowiedziały dowiedziałem się np o kimś, kto czasowo przestał rozpoznawać najbliższe osoby i nie mógł mówić, a proces dochodzenia do siebie trwał miesiące, nie jak prognozowane u mnie zaledwie tydognie.


Przy okazji chciałbym też gorąco podziękować za wszystkie odpowiedzi i pozdrowienia. Bardzo mnie one podniosły na duchu. Cieszę się również, iż mówicie, że tekst działa na wyobraźnię i skłania do szczepienia. Wiem o co najmniej trzech osobach, które już się zaszczepiły lub zapisały na szczepienie dzięki mojej historii.


EN


I rejuvenated by 40 years in five days


Just five days ago, I was a frail 120-year-old man with a weak voice, able to walk only in small, slow steps, seeing and feeling the world as if through an invisible veil that prevented me from experiencing the joy of color, smell, taste, and touch. Today, I am only eighty years old. Not only do I have the strength to move around my apartment, talk coherently, laugh, and eat with great appetite, but I even prepared dinner for my family. In about three weeks, I expect to be in my forties again. Young and sprightly, full of energy. It's like the story of Benjamin Button in reverse, if you know the movie. Only in my case, the rejuvenation process will end at this stage. I will not change, like him, into a boy, a newborn, and then into a few-celled fetus in my mother's womb. However, the process I am going through and the memories of the last few weeks will leave a mark on me, and I will never forget them. Time will tell how much this will change my life.


This entry will be partly a report on the course of the disease I am recovering from, tick-borne encephalitis, and partly a loose record of my memories, of what happened to me spiritually and mentally, and what still lingers in me. The first aspect, the documentary one, is mainly for your information, to help you recognize the disease if it occurs, to reduce the risk of long-term suffering without proper diagnosis by a doctor, as was the case with me. The second aspect is mainly therapeutic for me, but it may also be of interest to the reader. I invite you to read on.


The birth of Benjamin


I am lying in bed, upstairs, in a cottage where we are spending a few days' vacation with family and friends. My vacation, from the first morning after arrival, has been marked by rapidly increasing head pain and dizziness, nausea and loss of appetite, and weakness. A weakness I have probably never felt before. An inability to get out of bed. I can barely make it to the toilet, supporting myself on the walls and chair backs along the way. This is more or less how it is on the third, fourth, and fifth days of the trip. The moment of birth of the movie character Benjamin Button. I am unable to eat and definitely do not drink enough. I am on the verge of exhaustion. Before the trip back home, I also experienced vomiting. For me, it ended with one episode, but not everyone is so lucky.


I will describe in more detail the headaches that are a specific and indispensable symptom of this disease. The most severe are sharp, migraine-like pains. I felt them mainly in my temples and around my ears, but also in my forehead and even in my cheekbones. These headaches could usually be relieved with ibuprofen, although its effect quickly became insufficient (I sometimes had relative relief for about two to three hours) and never provided complete protection. Individual stabs of pain still broke through this barrier. For most of the day and night, I was therefore condemned to pain, as the recommended doses are far too low to provide longer-lasting relief with such a short duration of action. I did not sleep, I was usually immersed in the lethargy characteristic of the sick, in a relentless malaise, although I did not have a fever. Added to this was the pain that I still feel every day, although only sporadically now. A constant, crushing, bursting, dull pain somewhat reminiscent of the pain of sinusitis.


War in the Pacific


Another week. I am lying in a different bed, still feeling weak and nauseous, but the sharp headaches are almost gone, and I am starting to sleep at night. I couldn't read or watch anything on my smartphone, I still feel dizzy most of the day, but now I can listen to a podcast. I don't know why I chose it, the choice was made automatically. Dan Carlin, Hardcore History, “Supernova in the East” series. Every morning and evening, I receive intravenous steroid painkillers, intravenous anti-nausea medication, anticoagulant injections, and an IV drip. I also receive oral painkillers. I am lying in a double room in an infectious diseases hospital. I have been here for a week.


The weakness hasn't gone away yet, but the bathroom is close by and comfortable, and I drink a lot of water, as recommended, which forces me to get up several times a day. Otherwise, I lie there. I look at the wall, at my legs, at the door, or I lie with my eyes closed and listen to the nightmare of war. The series lasts for hours, enough for me to listen to for a whole week. The reality presented by the presenter and my own state of mind merge into one. Is it a US Marine lying under fire, half exhausted from hunger, fear, and blood loss somewhere on the rocks of one of the thousands of Pacific islands, or is it my own exhaustion and weakness? Is it me who is stuck in an endless moment, in an unchanging reality, where a curtain seems to separate me from normal life, or is it the experience of a Japanese man hidden in a bunker with no chance of winning, placed there only to delay the enemy's advance with a grenade in his hand, which he will use for a suicidal last stand? Dan Carlin's voice, the history of Japanese military growth and imperial expansion, World War II in Asia and the Pacific, and the nightmarish state I find myself in merge together. Perhaps this amalgamation will remain with me for the rest of my life.


Alice in the Land of Bosh and Beksiński


However, visions of war were the more lucid moments of my stay in the hospital. They did not affect the rest of my time there. You might think that I was just making things worse for myself, that I would have recovered better without them. But it's not like I had nightmares about war afterwards, or that I thought about it excessively. When I listened to the podcast, I had to be conscious enough to understand what I was listening to. It kept me closer to consciousness and helped me tear moments of bursts out of my illness. To sit up for a moment in a more upright position, to get up, to look outside. Stranger things began to happen when I wasn't listening and fell into deeper states of unconsciousness. Still not asleep, still registering what was happening in my memory, yet unable to free myself from the violent visions appearing behind my eyelids. It is not something I would be able to describe, but I think I have already included the most meaningful description in the title of this paragraph. So there were dozens and dozens of falls in a tunnel, in a cave, in a well. Interestingly, this falling was never accompanied by fear of falling. I just flew, like Alice who fell down the rabbit hole. There were visions of incredible landscapes, creatures constantly transforming into one another. Combine Beksiński, Bosch, Dali... And you will see some of what was happening there. Reality was changing every moment, and at this point I don't remember much of it. However, I remember that the visions came in an unstoppable stream, I couldn't do anything about it, I had to watch. If I was conscious enough and had the strength for such tricks, and the visions were tiring, opening my eyes for a moment stopped them for a moment, sometimes allowing me to change them to something completely different. Sometimes I would just watch them with interest, thinking, “It's a shame I won't be able to remember or capture even a part of this.”


That week was crucial for my recovery. I was admitted to the hospital without any problems, even though I didn't have a referral. It was enough for the nurse to see the state I was in and go get a wheelchair to take me to the ward. A few hours after admission, thanks to a lumbar puncture, it was finally clear what I was suffering from. After a week, although still just as weak, I was in a stable condition and free of severe pain despite being taken off medication, so I was discharged home to continue my recovery, which I accepted with great joy. As far as hospitals go, it wasn't bad. The care was very nice, the food was not bad. Home is home, as you surely understand. However, at home, I was faced with a challenge for which I was not prepared. After two weeks of lying almost motionless, my intestines stopped functioning normally. I will spare you the details. It was only after two days, just as my intestines began to function properly again, that a breakthrough occurred. From that moment on, I felt a sudden surge of strength and a desire to live.


In the beginning, there was a tick


Okay, but how did it start and how did I manage not to realize what I was sick with for the first three weeks (sic!)? I knew I had a tick. And not just one, but three or four at once! (I caught them during a trip to the forest, despite using regular repellents.) However, the speed at which the symptoms appeared was misleading. All the information available on the internet says that symptoms appear about a week or more after being bitten by a tick. In my case, the symptoms appeared after only two days! Not only that, but many sources say that we are safe if we remove the tick within 24 hours of it biting us. Meanwhile, the ticks were removed from me in less than twelve hours. The advice on the internet was therefore very misleading. At first, I tested myself for the flu and COVID-19, with negative results. I was also afraid of Lyme disease, so we checked every day to see if any rash appeared, which did not happen.


Unfortunately, the diagnosis of my primary care physician was no better, as she downplayed the illness and sent me away empty-handed in the first days of the illness.


In the second week (which, according to doctors, is characteristic of this disease), there was an improvement. I began to feel a little better every day, until I returned to almost normal functioning. That's when I decided to change my primary care physician. However, the visit to the new doctor did not change the outlook. The tick bite and symptoms, described on the internet as typical of both Lyme disease and tick-borne encephalitis, were still not associated, and no tests in this direction were ordered. Meanwhile, as I was feeling better, we decided that we could go on our planned vacation. You already know the rest of the story...


Get vaccinated!


I hope that if you haven't done so already, you will get vaccinated against tick-borne encephalitis. I also hope that if you notice characteristic symptoms in someone, you will remember my story and respond with good advice. As you can see, doctors still don't always have sufficient knowledge, and sometimes you have to find a suitably qualified specialist. But above all, it's worth just getting vaccinated and not taking any risks. If you know someone who seems unconvinced or claims to be too busy, feel free to share the link to my story. I think this attitude stems solely from a lack of knowledge about the course of the disease. Even though I decided to get vaccinated, I didn't manage to do so for six months because I always had other priorities.


Best regards, stay strong and healthy!


Edit July 30, 2025: Since writing this text and sharing it with a wider audience, I have learned more about the disease. Firstly, something I hadn't noticed before, tick-borne encephalitis is a more severe version of the disease than tick-borne meningitis. I had encephalitis, which is why I corrected the name in the text. Secondly, although I knew from the doctors that my case was not particularly severe, I did not know what a severe case could entail. From one of the people who responded, I learned, for example, about someone who temporarily stopped recognizing their loved ones and could not speak, and the recovery process took months, not just a few weeks as predicted in my case.


I would also like to take this opportunity to express my sincere gratitude for all the responses and greetings. They really lifted my spirits. I am also glad that you say that the text stimulates the imagination and encourages vaccination. I know of at least three people who have already been vaccinated or signed up for vaccination thanks to my story.


_____